Strona główna Recenzja Pokolenie Ikea. Recenzja filmu

Pokolenie Ikea. Recenzja filmu

452
0
plakat filmu Pokolenie Ikea

Film Dawida Grala okazuje się być mocno przypudrowaną wersją powszechnie krytykowanego za mizoginię literackiego pierwowzoru. Reżyser postarał się, by jego adaptacja była bardziej czytelna i jednoznaczna w swoim stosunku do poczynań głównego bohatera. W efekcie dostajemy przewidywalną komedię romantyczną o wewnętrznej przemianie pewnego niegrzecznego chłopca. Na domiar złego, Gral zupełnie przemilcza tło socjo-ekonomiczne zarysowane w powieści Piotra C. Nie dowiadujemy się więc do kogo właściwie odnosi się tytuł filmu.

Internetowy guru dla mas

Mamy do czynienia z dość ciekawym zjawiskiem w polskiej popkulturze. Śmiem bowiem twierdzić, że Piotr C. słynie bardziej ze swojego fanpejdża na Facebooku niż z twórczości literackiej. Pokolenie Ikea kojarzy się z demotywatorami i głębokimi postami, w których autor dzieli się bez ogródek swoimi przemyśleniami na temat relacji damsko-męskich. Przewijała się tam również często szeroko pojęta krytyka współczesności.

Niektórzy mogli nawet nie wiedzieć o istnieniu książki, od której fanpejdż zaczerpnął nazwę. Miał on chyba na samym początku promować powieść, ale potem przerodził się w oddzielny byt, popularny szczególnie wśród kobiet. Przypuszczam, że kilka lat temu każdy miał na Facebooku taką koleżankę z czasów podstawówki albo znajomą swojej matki, która jarała się Pokoleniem Ikea. Widocznie brakowało wtedy w sieci mężczyzny piszącego o związkach i kobietach. Kogoś, kto udostępniłby pikantny wgląd w męską głowę, której wnętrze jest dla płci przeciwnej zazwyczaj niedostępne. Piotr C. ochoczo rozgościł się w tej niszy. Unique selling point fanpejdża była jego anonimowość, umożliwiająca pełną swobodę wypowiedzi – nie musiał uważać, by nie obrazić feministek. A przy okazji wytwarzała się wokół jego osoby pociągająca aura tajemniczości.

Z biegiem lat fanpejdż stracił jednak popularność. Aż tu nagle – ni stąd, ni zowąd – adaptacja filmowa Pokolenia Ikea wchodzi do kin, jedenaście lat od publikacji powieści. Czy Piotr C. wróci w takim razie do łask? Mało prawdopodobne. Obecnie bardziej cenionym dostawcą analogicznego kontentu jest Jakub Czarodziej, choć jego dni glorii i chwały też już chyba przeminęły. Strach pomyśleć kto będzie kolejnym internetowym Holdenem Caulfieldem od obnażania sztuczności tych przygnębiających czasów, w jakich przyszło nam egzystować.

Męskie pisanie

„Czyż nie żyjemy w świecie, w którym wszyscy jesteśmy narcyzami? Ludźmi, którym nie udało się skonstruować autentycznej osobowości. Wszystko jest na pokaz.” – lamentuje Piotr C. w poście na blogu, w którym tłumaczy przesłanie swojej powieści z okazji premiery jej adaptacji. Dlaczego w ogóle dochodzi do takiej sytuacji, że autor tłumaczy, co autor miał na myśli? Bo napisał powieść w wyjątkowo mało przejrzysty sposób, przez co została źle odebrana, więc teraz musi się bronić.

Pokolenie Ikea to rzecz dość mocno specyficzna. Ma krytykować współczesne realia, w których relacje międzyludzkie zostały spłycone i utowarowione. Ma ukazywać samotność i zagubienie wielkomiejskiego korposzczura. A zrealizowane jest to w ten sposób, że Piotr C. obsadził jako narratora mizogina, który na przestrzeni dwustu stron oddaje się głównie bezkrytycznemu uprzedmiotowianiu kobiet – każda jest głupią dupą ocenianą z wyglądu w skali od 1 do 10. Wymogi są mocno wyśrubowane. Jeśli kobieta waży o pięć kilogramów za dużo, jest o pięć lat za stara, nosi zbyt mały rozmiar biustonosza i generalnie nie wygląda jak modelka Victoria’s Secret, to notę otrzymuje niską.

Na pierwszy rzut oka nie za bardzo widać, w jaki sposób taka narracja ma realizować jakiekolwiek szczytne cele. Potrzeba naprawdę dużej wiary i zaufania wobec dobrych intencji Piotra C., by nie odebrać tej powieści wprost jako zwykła, chamska afirmacja seksizmu. Wiele kobiet nie jest skłonnych udzielić mu takiego kredytu zaufania. By się o tym przekonać, wystarczy przejrzeć oburzone opinie na Lubimy Czytać.

50 twarzy Czarnego

Nie ulega jakiejkolwiek wątpliwości, że film celuje w określone grono odbiorców, a mianowicie w kobiety będące fankami 365 dni czy 50 twarzy Greya. Trailer składa się z sugestywnie lubieżnych urywków scen łóżkowych i bezpruderyjnych dialogów o ruchaniu i rżnięciu. Wściekle różowy plakat eksponuje mrocznego uwodziciela. W Cinema City film można było obejrzeć przedpremierowo w ramach Ladies Night, gdzie na wstępie raczono panie bezalkoholowym drinkiem.

Nie był to wcale taki oczywisty wybór grupy docelowej, patrząc na jakiej książce jest ten film oparty. To że Dawid Gral, reżyser i autor scenariusza, zaadaptował Pokolenie Ikea na potrzeby tzw. kina kobiecego jest nawet nieco zaskakujące.

Wybór takiej konwencji nie był zupełnie bezpodstawny: po pierwsze, tematem literackiego debiutu Piotra C. jest seks. Po drugie, główny bohater powieści i jej narrator, 35-letni prawnik o ksywce „Czarny”, jest lowelasem prowadzącym nieskrępowanie hedonistyczny tryb życia. Jest przystojny, wygadany, dużo zarabia i ma idealnego penisa. Niegrzeczny chłopiec w eleganckich ubraniach z dezynwolturą opowiada o życiu nocnym warszawki. Dawid Gral skrzętnie wykorzystał potencjał na zrobienie z Czarnego kolejnego Greya.

W przeciwieństwie jednak do wspomnianego klasyka kina kobiecego, Pokolenie Ikea nie jest ekranizacją powieści napisanej przez kobietę, dla kobiet, o kobiecych fantazjach seksualnych. Wręcz przeciwnie, jest adaptacją, która próbuje ucywilizować na wskroś mizoginistyczny, obleśny materiał źródłowy, w którym kobiety są na ogół traktowane pogardliwie, z wyższością, bez cienia sympatii.

Na oficjalnej premierze filmu pojawiła się nawet Maja Staśko obklejona wydrukowanymi cytatami z książki. Czego tam nie było: body-shaming – „W sumie trochę za tłusta, mogłaby schudnąć”; ageizm – „Pamiętaj, kobieta 40-letnia to rupieć”; wykorzystywanie seksualne – „Tańczysz, upijasz, jak z trudem trzyma się na nogach, pakujesz w samochód i wieziesz je na chatę”. Takich tekstów w Pokoleniu Ikea jest całe mnóstwo. Czarny traktuje kobiety podle i przemawia językiem nieokrzesanego seksizmu.

Uchylanie rąbka manosfery

Co ma być w tym filmie takiego atrakcyjnego dla kobiet, skoro opiera się na książce, która nie była w ogóle napisana dla kobiecej przyjemności? Prawdopodobnie ma je przyciągnąć możliwość wejścia na chwilę w męski świat. Bezpardonowe przedstawienie męskiej perspektywy na zasadzie „tak, naprawdę myślimy o was w ten sposób” budzi ekscytację.

W książce to uchylanie rąbka manosfery jest realizowane dość ostro po bandzie. Pokolenie Ikea składa się w przede wszystkim z obleśnych anegdot i wołających o pomstę do nieba refleksji nieskruszonego samca alfa. Czasami ma się wrażenie, że Piotr C. zawarł w swojej powieści jakieś szczególnie obraźliwe i szkodliwe stwierdzenie tylko po to, by striggerować feministki. Praktycznie 90% tekstu to mizoginistyczny wysryw jakby żywcem wyciągnięty z forów dla redpillowców. Jeden cytat dla przykładu:

„[…] seks to próba władzy. Wchodzisz na ring. Ona patrzy na ciebie, pyta: Jesteś wystarczająco silny? Potrafisz mnie nagiąć? Potrafisz mnie złamać? Potrafisz sprawić, żebym dała ci od tyłu? Dostaniesz to, czego chcesz, jeśli kobieta poczuje, że jest słabsza od ciebie.”

O ile narracja Czarnego bywa naprawdę przytłaczająco monotematyczna w głoszeniu jego prawd objawionych, o tyle jest dość oszczędna w sygnalizowaniu jakie jest właściwe przesłanie całej powieści. Powiedzmy, że jest pewna klamra kompozycyjna, dość wątła, którą stanowią krótkie fragmenty pierwszego i ostatniego rozdziału.

Ogólnie rzecz biorąc, rozchodzi się o to, że Czarny jest zamkniętym w sobie „emocjonalnym popaprańcem”, jak to sam siebie określa na pierwszych stronach. Jego mechanizmem radzenia sobie z trudnymi emocjami zdaje się być ucieczka w niezobowiązujące relacje. Podbojami seksualnymi kompensuje sobie życiowe niepowodzenia i rozczarowania. Przywdział maskę bezwzględnego dupiarza, której elementem zdaje się być również cała ta mizoginistyczna filozofia.

Z Czarnym jest tak jak z tymi chłopcami z podstawówki, co prześcigają się na to, który jest ostrzejszy w gębie, który jest największym kozakiem i który jest najmniej pedalski – to jest ten poziom dojrzałości emocjonalnej. A nawet jeśli na serio jest takim mizoginem, za jakiego się przedstawia, to nie czyni go ten jego zestaw poglądów za bardzo szczęśliwym i spełnionym. Wybrał red pilla i okazało się nie być tak fajnie, jak miało być – jest jakoś tak pusto i samotnie i nie wiadomo co dalej z życiem zrobić.

Efekt zaskoczenia

Samcza parezja wygłaszana przez narratora jego powieści przysporzyła Piotrowi C. grono zaciekłych krytyczek jak i grono oddanych wielbicieli. Niektóre kobiety dobrnęły do końca, oceniły książkę jako 6/10 i nie wydawały się śmiertelnie striggerowane jej zawartością. Ale wielu czytelniczkom oczy zaszły bielmem od przebijania się przez jakieś dwieście stron wulgarnego, seksistowskiego bełkotu. Klamra kompozycyjna jest wówczas łatwa do przeoczenia lub zbagatelizowania. Że co, że niby to wszystko ma być o samotności w wielkim mieście i przywdziewaniu masek? Nie są więc zaskoczeniem niezliczone negatywne opinie na Lubimy Czytać.

To co wzbudza emocje przy lekturze powieści Piotra C. to wrażenie, że jest ona właśnie ni mniej, ni więcej niż nieskrępowaną celebracją mizoginii. To wrażenie utrzymuje się aż do ostatniego rozdziału, gdzie zostaje ono zachwiane, ale też nie zupełnie zdementowane. Podczas stosunku z jedną taką Jolką, Czarny, w chwili słabości zastanawia się:

„dlaczego pieprzenie nie jest nam w stanie, nam Polakom, sprawić czystej przyjemności? Ot, mamy tu sytuację, ładna kobieta, chętna jak najbardziej, spontaniczna, co cenne, a ja co? […] Ból, cierpienie i gorycz. A gdzie, kurwa, satysfakcja?!”

To by sugerowało, że Czarny nie jest aż taki szczęśliwy w swoim hedonistycznym trybie życia, jak to się starał wszem i wobec ukazać. Narracja Czarnego nie jest aż tak szczera, jak mogło się wydawać. Ale nie można też mieć pewności ile konkretnie z tego samczego chlapania ozorem było zwykłą pozą. Wywołuje to pewien efekt zaskoczenia.

W filmowej adaptacji powieści tego elementu zaskoczenia brakuje. Dawid Gral postarał się, aby film był o wiele bardziej czytelny, by nikt nie wyszedł z kina z wątpliwościami co do jego przesłania. Proporcje z książki zostają odwrócone: tym razem mamy, powiedzmy, 20% seksistowskiego wysrywu, takie konieczne minimum do zachowania zgodności z powieściowym oryginałem. Reszta to ekspozycja postaci i otoczenia, popychanie na przód znikomej fabuły, itp.

Strategia marketingowa Pokolenia Ikea opiera się na wzbudzaniu sensacji tym, jak bardzo wulgarny i kontrowersyjny jest materiał źródłowy, ale sam film jest dość mocno ugrzeczniony. W materiałach promocyjnych lekko zdegustowani odtwórcy głównych ról, Bartosz Gelner i Michalina Olszańska, odczytali pikantne, seksistowskie fragmenty książki, które, jak się okazało, akurat zostały w filmie pominięte, jak też wiele innych.

Film i tak będzie wzbudzał kontrowersje i polaryzował, ale tak naprawdę Dawid Gral wycina większość mizoginistycznego pierdolenia Czarnego. Zamiast tego pogłębia psychologiczny portret jego postaci, wzbogacając go o odcienie szarości. Usiłuje zrobić z Czarnego w sumie sympatycznego gościa, w którym kłębią się zduszone emocje. Szukając motywacji dla jego zachowań, fabrykuje tło z dzieciństwa – w książce w ogóle tego nie było. W jednej sentymentalnej scenie wsadza nawet Czarnego do autobusu miejskiego, gdzie spogląda z rozrzewnieniem na parę nadal zakochanych w sobie pomimo wieku staruszków.

Efekt niestety jest taki, że zaczyna się robić trochę zbyt przewidywalnie. Kiedy maski zostają na koniec zrzucone, nieuchronnym wydaje się, że hedonizm i pogarda wobec kobiet zejdą na bok i coś tam romantycznego wydarzy się między Czarnym a Olgą, jego najlepszą przyjaciółką (graną w filmie przez Michalinę Olszańską). Jest to jedyna kobieta – poza jego matką (Majka Jeżowska w swojej pierwszej epizodycznej roli aktorskiej) – o której Czarny wypowiada się z sympatią i której nie usiłuje przelecieć. Lubi ją na tyle, że woli ją trzymać we friendzonie, by nie popsuć ich relacji. No ale wiemy niemal od początku, że taki stan rzeczy nie może trwać wiecznie, musi się coś między nimi zadziać. O ile Czarny boi się angażować w jakiekolwiek poważne relacje, o tyle Olga dość wyraźnie oczekuje od niego czegoś więcej niż przyjaźń.

Seks a mechanika gier

W powieściowej wersji Pokolenia Ikea, jedna z obleśnych anegdot Czarnego unaocznia niby niepozorny fakt, że już jako dojrzewający chłopiec konkurował z kolegami w sferze seksualnej: brał udział w zawodach na masturbację. Wygrywał ten, kto się spuści najwięcej razy pod rząd (rekordzistą był Zbiru z wynikiem czternastu spustów. Prawie przy tym zemdlał. W przyszłości zostanie psychopatą). Jako dorosły facet, Czarny nadal nie wyrósł z implementowania grywalizacji w swoim życiu intymnym – prowadzi kolekcjonerski kajecik z imionami kobiet, z którymi się przespał. Próbuje zebrać przynajmniej po jednej na każdą literę alfabetu. Pokémon, złap je wszystkie! Nagrodą jest status samca alfa i podziw innych mężczyzn.

Rankingowanie kobiet jest również elementem grywalizacji – zaliczenie kobiety 10/10 jest trochę jak zdobycie jakiegoś wyjątkowo rzadkiego artefaktu. Takim artefaktem jest również dla Czarnego kobieta o niecodziennym imieniu.

W powieści grywalizacja sfery seksualnej wydaje się być ściśle związana z tym, że Czarny zrezygnował z konkurowania w życiu zawodowym. Gra w strukturze korpo zdaje się go nie angażować – nie chce mu się wspinać po szczebelkach hierarchii i nabijać kolejnych leveli. Odrzuca wyścig szczurów, nie chce w nim brać udziału; woli być ponadto i z poczuciem wyższości lać z góry ciepłym moczem na całe towarzystwo. Akceptuje swoją rolę i pozycję. Robi absolutne minimum wymagane od niego w pracy. Czeka tylko na weekendy, które wypełnia przygodnym seksem. Jego cyniczne podejście do życia wynika z głębokiego rozczarowania, frustracji i braku złudzeń – jest świadomy bycia trybkiem w maszynie opartej na czystej eksploatacji.

Krytyka korpo-kapitalizmu w Pokoleniu Ikea Piotra C. była drugim najważniejszym tematem obok seksu. W filmie ta krytyka w ogóle nie wybrzmiewa. O ile dobrze pamiętam, to nawet nie jest jasno zaznaczone, że Czarny pracuje w korporacji, a nie w jakiejś dużej kancelarii. Moim zdaniem jest to poważny błąd ze strony Dawida Grala, że wolał zupełnie pominąć korpo motyw i zamiast niego wprowadzić dość powierzchownie zarysowany wątek rodzinny. Gral szuka psychologicznego wytrychu, prostej motywacji dla toksycznie męskiej postawy Czarnego – i wymyśla w końcu, że w jakiś sposób odziedziczył ją po ojcu, który również był amantem i uwodzicielem. Paradoksalnie, psychologiczne pogłębienie postaci Czarnego zubaża i banalizuje wydźwięk całego filmu.

Wage slavery

W książce Czarny sugeruje, że jego obijanie się w pracy jest trochę taką subwersywną strategią. Twierdzi, że, owszem, mógłby się poświęcać i przepracowywać w pogoni za awansem, starać się wywierać dobre wrażenie na przełożonych, podejmować się zadań niewykonalnych, przestrzegać dedlajnów, wyrabiać 150% normy i ulegać przy tym eksploatacji. Ale i tak jak zawali jedną rzecz, to nikt się nad nim nie zlituje. Nikt nie będzie pamiętał o tym, że do tej pory był wzorowym przodownikiem pracy – i tak go ochrzanią z góry na dół. Należy podkreślić, że korpo jest opisane w powieści jako ekstremalnie toksyczne środowisko pracy. Miejmy nadzieję, że warunki się poprawiły przez te jedenaście lat od czasów publikacji Pokolenia Ikea.

Niemniej, nawet jakby Czarny zaczął się mocno przykładać do roboty i doszedł do pozycji, w której to ludzie pod nim będą się eksploatować dla jego aprobaty, to jakim kosztem dochodzi się do takiego miejsca w karierze? Czarnemu jakoś nie za bardzo chce się aspirować do miana nie wiadomo kogo, nie za bardzo ma ku temu motywację. Przecież i tak dalej ma się nad sobą kogoś o szczebel wyżej, kto może cię mobbingować z byle powodu. I tak jesteś niewolnikiem korporacji na kolejne trzydzieści lat, dopóki nie spłacisz kredytu hipotecznego. Więc po co się w ogóle starać?

Aktywność seksualna Czarnego wzmożyła się, kiedy podjął pracę zawodową. Przedtem był pilnym studentem prawa i nie miał czasu na głupoty. Korporacja przyniosła rozczarowanie. Okazało się, że jego żmudny wysiłek nie ma dla klienta większego znaczenia – zainteresowany jest tylko jego końcowym efektem w postaci dokumentu na oficjalnej papeterii. Z drugiej strony prawnicy zalewają klienta niezrozumiałym żargonem, bo im bardziej biedak nie ogarnia, co się dzieje, tym lepiej – poddaje się wtedy autorytetowi, nie zadaje pytań, tylko płaci za usługę i nie zawraca dupy.

Kiedy w Czarnym wygasł młodzieńczy entuzjazm do pracy, rozwinął cyniczną postawę jako mechanizm obronny. Równolegle z jego cynizmem idzie niezobowiązujący seks i przedmiotowe traktowanie kobiet. Kompensuje sobie rozczarowanie bycia trybikiem w maszynie poprzez zgrywanie samca alfa w życiu prywatnym. Gdyby Czarny był Patrickiem Batemanem, zacząłby mordować prostytutki. Ale jest bardziej takim Holdenen Caulfieldem z Buszującego w zbożu – niedojrzałym emocjonalnie chłopcem w kryzysie, mającym pretensje do całego świata o to, że się w nim nie odnajduje. Kontestuje jego zgniliznę i sztuczność swoim aroganckim zachowaniem. Z tą różnicą, że Czarny buszuje po warszawskich klubach i sypialniach.

Kto właściwie należy do pokolenia Ikea?

Termin ukuty przez Piotra C. odnosi się do pewnej grupy społecznej: trzydziestolatków (czas akcji powieści przypada na rok 2011, więc dzisiejszych czterdziestolatków) zasiedlających nowe, patodeweloperskie molochy. Kiedy myślę o pokoleniu Ikea, to mam przed oczami krakowskie osiedle Grzegórzki Park, takie prestiżowe ghetto dla korposzczurów, znacząco odcinające się od otaczającej go tkanki miejskiej. Jest to również pokolenie, które zachłysnęło się możliwościami Internetu w ułatwianiu dostępu do seksu i erotyki.

Termin opiera się na ciekawej, wizualnej obserwacji zawartej w powieści. Po tym jak ludzie wyemigrowali do dużego miasta, skończyli studia, podjęli pracę w korpo, zdobyli zdolność kredytową, odłożyli na wkład własny i kupili sobie mieszkania w stanie deweloperskim, 11-13 tysięcy za m2, to okazuje się, że nie stać ich na to, by je dobrze urządzić. Więc na początku zaopatrują się w Ikei. Kiedy dopiero się wprowadzają, żyją w dość ascetycznych warunkach, bo ten hajs, którego nie pożerają codzienne życie i raty kredytu, idzie na podstawowe wyposażenie – garnki do kuchni, dywanik pod prysznic, łóżko, materac.

To są ludzie, którzy żyją pod dużą presją ciążącego na nich kredytu hipotecznego i presją niedoścignionych targetów narzucanych w pracy. Mieszkają na prestiżowych osiedlach, starają się prowadzić wielkomiejski styl życia, ale tak na dobrą sprawę są korporacyjnym proletariatem. Kilka niespłaconych rat kredytu dzieli ich od wylądowania z powrotem w swoim pokoju w domu rodzinnym na wsi. W weekendy odbijają sobie stresy i frustracje niezobowiązującym seksem, przelotnymi znajomościami. I te znajomości są jak meble z Ikei – tanim, nietrwałym wyposażaniem życia prywatnego.

Czy dowiadujemy się o tym z filmu? Nie, Dawid Gral wyrzucił ze scenariusza ten koncept. Nie przypominam sobie nawet, żeby w scenografii pojawił się gdziekolwiek chociaż jeden charakterystyczny mebel z Ikei – regał Kallax, stolik kawowy Lack albo papierowy klosz do lampy sufitowej Regolit. Nie zostają wyeksponowane charakterystyczne miejsca akcji – przeszklone biurowce i patodeweloperskie osiedla. Tytułowe „pokolenie Ikea” staje się metaforą-wydmuszką bez osadzenia w treści filmu, nie wiadomo do czego ma się odnosić. Czemu na dobrą sprawę „pokolenie Ikea”, a nie na przykład „pokolenie Sympatii”? Jest to spore uchybienie, jeśli adaptacja filmowa pomija kluczową metaforę z tekstu źródłowego.

Nie taki paździerz straszny, jak go malują

Nie miałam jakichś wielkich złudzeń wobec tego filmu. Tak jak się spodziewałam, skręca w jedynie słusznym kierunku: jest to komedia romantyczna o niegrzecznym chłopcu, który zbłądził w życiu i plecie głupoty na temat kobiet, ale tak naprawdę bardziej niż konta na portalu randkowm potrzebuje prawdziwej miłości. Jest to również rzecz o pick-me girl, która szuka stabilizacji u najmniej stabilnego typa pod słońcem i ma o to do niego pretensje. Oboje są tak zamknięci w sobie i emocjonalnie niedojrzali, jakby byli licealistami, a nie ludźmi po trzydziestce. Nie potrafią ze sobą rozmawiać, tylko się przekomarzają. Otwierają się tylko po alkoholu. Starają się być twardzi. Nie potrafią wyrażać uczuć. Kryją się pod jakąś fasadą rozwiązłości seksualnej.

Kolejna wada filmu: nie ma jasno zdefiniowanego czasu akcji, jest to jakaś nieokreślona współczesność. Gdyby czas akcji został określony, można by było interpretować zachowania Olgi i Czarnego przez pryzmat tego, że reprezentują poziom samoświadomości, jaki ludzie mieli w 2011 roku. A tak to jawią się jako postaci dość mocno zdezaktualizowane. Dzisiaj ludzie nie gadają ciągle o seksie (czy w ogóle kiedykolwiek tak było?) – gadają o swoich terapiach, o samorozwoju; śledzą pop-psychologiczne konta na Instagramie z poradnikami jak się uwolnić od toksycznych relacji. Zgrywanie kozaka i bucowatego, niedostępnego emocjonalnie twardziela też już raczej wyszło z mody. To nie są czasy Sherlocka i Dr. House’a.

Myślałam, że przynajmniej pójdę na ten film dla beki, żeby obśmiać kolejny produkt polskiej myśli kinematograficznej. No i też się zawiodłam. Pokolenie Ikea nie jest filmem wybitnie złym, nie jest to wcale róg obfitości jeśli chodzi o krindż. Duża w tym zasługa Bartosza Gelnera i Michaliny Olszańskiej, odwalają dobrą robotę – ich dialogi o ruchaniu i fajnych dupach wybrzmiewają dość naturalnie i frywolnie. Owszem, jest sporo kontrowersyjnych, seksistowskich momentów, no i co z tego? Zadbano o to, by w kontekście całego filmu miały one negatywny wydźwięk. Nie przypominam sobie scen bezkrytycznej celebracji mizoginii. Koniec końców wychodzi się z seansu raczej z obojętnością, a nawet życzy się Czarnemu dobrze.

Nie wymagałam od adaptacji filmowej by pozostawała wierna literackiemu pierwowzorowi. Prześledziłam jakich zmian dokonał Dawid Gral względem powieści Piotra C., jakie podjął wybory – co zostało dodane, co zostało pominięte – bo te wybory wywierają duży wpływ na końcowy efekt, to one kreują film. Wydaje mi się, że Dawid Gral adaptując Pokolenie Ikea dokonał dość zachowawczych wyborów artystycznych, a ich pokłosiem jest komedia romantyczna 5/10, która po lekkim ocenzurowaniu mogłaby polecieć na TVNie.

Film Pokolenie Ikea można obejrzeć w sieci Cinema City.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj